W wigilię Zesłania Ducha Świętego „Księga Rodzaju” wprowadziła nas w nie lada zdumienie:
„Mieszkańcy całej ziemi mieli jedną mowę, czyli jednakowe słowa”.
Krótko mówiąc: wszyscy byli jedno…
Grzech pychy niestety pogrzebał ten stan. Nam, potomkom Adama i Ewy, pozostało jedynie jakieś mgliste wyobrażenie i tęsknota za „rajem utraconym”. Od wtedy upłynęło nie do ogarnięcia dużo czasu. I oto w pięćdziesiąt dni po zmartwychwstaniu
„nagle spadł z nieba szum jakby uderzenie gwałtownego wiatru […]
I wszyscy zostali napełnieni Duchem Świętym, i zaczęli mówić obcymi językami […]
Partowie i Medowie, i Elamici, i mieszkańcy Mezopotamii, Judei oraz Kapadocji, Pontu
i Azji, Frygii oraz Pamfilii, Egiptu i tych części Libii, które leżą blisko Cyreny, i przybysze
z Rzymu, Żydzi oraz prozelici, Kreteńczycy i Arabowie […] pełni zdumienia mówili: czyż ci wszyscy, którzy przemawiają, nie są Galilejczykami? Jakżeż więc każdy z nas słyszy swój własny język ojczysty? […] Słyszymy ich głoszących w naszych językach wielkie dzieła Boże”.
Jak się z tym wszystkim uporać? Najpierw była „jedna mowa, czyli jednakowe słowa”. I nic z tego nie wyszło. W czasie Zesłania Ducha Świętego odwrotnie: mowa inna i słowa niejednakowe, ale – choć na moment – coś JEDNAKOWEGO wyszło:
WSZYSCY zaczęli się ROZUMIEĆ!
Stąd to „pełne zdumienie i podziw”. Czyżby Duch Święty przejął rolę tłumacza jak na konferencjach międzynarodowych? Albo jak na audiencjach z Papieżem Franciszkiem: Papież po włosku a tłumacze szybko na języki narodowe i każdy wie, o co chodzi? Nie, na pewno nie tak…
A może to tak, jak na Światowych Dniach Młodych w Krakowie?
Słyszeliśmy w wywiadach: „to nic, że mówiliśmy różnymi językami, inaczej wyglądaliśmy, MYŚMY SIĘ ROZUMIELI!” To było cudowne… Język serca nie potrzebuje słów.
Co to znaczy: „zaczęli mówić obcymi językami”?
Może chcielibyśmy takiego „Zesłania Ducha Świętego”, żeby bez wysiłku nagle mówić po niemiecku, po francusku, po angielsku itd. Takie niby-myślenie nadaje się jedynie do anegdot i kawałów.
Czy przyszło komuś kiedykolwiek na myśl, że tu idzie o coś zupełnie innego?
Np.: dla kogoś„językiem ojczystym” był język wulgarny, język przekleństw, język grozy … Zaś język kultury i elegancji, język podnoszący na duchu był językiem ze słownika „Słów bardzo obcych”. … I oto nagle ten ktoś zaczyna mówić pięknie. Znajomi popadają w zdumienie: jest to możliwe? Dobrze słyszymy?
Dla kogoś „mową ojczystą” było nieustanne pomawianie, ocenianie, plotki i oszczerstwa. …
I oto nagle ten ktoś zaczyna o drugich mówić dobrze. Dotąd dobra mowa o kimś i o czymś była dlań mową obcą.
Dotąd ktoś był jedynie „prokuratorem”. Każdego oskarżał o wszystko. Język „adwokata” był mu językiem absolutnie obcym. … I oto nagle zaczyna bronić drugiego. Zaczyna „mówić obcym językiem”, który od tej chwili może stać się dlań „językiem ojczystym”.
Niech nie umknie naszej uwadze, że „chwila szczęścia jedności” w Dniu Pięćdziesiątnicy zaczęła się wtedy od „głoszenia wielkich dzieł bożych!” Nie od „dzieł tego świata”…
Co Ty na to?