Trzeba było korzenie wiary w Jezusa rozciągnąć po świecie. Pierwszy do „świętego ataku” ruszył Apostoł Paweł. Z pasją neofity szybko dociągnął jedną z odnóg wiary do Grecji. Ja nieczekanie w tym roku tam byłem. Ten Wielki Apostoł Narodów zainteresował mnie na dobre od „Roku św. Pawła” (2008/2009). Podążałem za Nim w „Dziejach Apostolskich”, w publikacjach, filmach, a najbardziej w Jego listach.
Od paru miesięcy każdego dnia w niewielkiej wspólnocie rozważamy, co mówił kiedyś im, teraz nam i mnie osobiście. Najbardziej fascynują mnie miejsca, gdzie uczy, jakim mam być. Gdy wskazuje ideały. Źle znoszę pouczenia typu „takim nie bądź”, „tego nie rób” … Ja potrzebuję wiedzieć jakim mam być i co mam robić!
19 września tego roku z ponad 30 osobową grupą pątników wyruszyliśmy autobusem w daleką podróż. Nas, ludzi w sutannach i habitach, było pięciu:
- Ks. Stanisław, proboszcz z Nowej Rudy Drogosławia,
- Ks. Wojciech z Biestrzykowic,
- ja – z Kudowy Czermnej,
- oraz dwóch Redemptorystów:
- O. Mirosław z Barda i O. Stanisław z Głogowa.
Jedność między nami uskrzydlała ducha. Przenosiło się to na wszystkich pielgrzymów. Generalnie biorąc, Pan Jezus pośrodku miał chyba wiele razy powody być z nas dumny…
Jechaliśmy przez Czechy, Słowację, Węgry, Serbię i Macedonię. W pozaunijnej Serbii przypomnieliśmy sobie czasy granic, szlabanów, kontroli itd. Każdy z tych krajów po drodze omadlaliśmy. W ogóle każdego dnia najbardziej pilnowaliśmy celebracji Eucharystii.
Odprawialiśmy, gdzie się dało:
- w auli hotelowej z pięknym widokiem na morze;
- na rozstaju szos w drodze z meteorów;
- w miejscu chrztu pierwszej Europejki Lidii, gdzie szafarzem sakramentu był sam św. Paweł;
- nad brzegiem morza na tle – z jednej strony kąpiących się turystów, z drugiej – zaciekawionych Greków, skradających się na palcach w kierunku ołtarza;
- w polskim kościele w Atenach i w maleńkiej cerkiewce na promie z Grecji do Włoch.
Grecja nie jest katolicka, ale jest chrześcijańska „po prawosławnemu”. To się czuło, w tym dobrym znaczeniu. …
A my sprawując Eucharystię „razem z Jezusem zbawialiśmy świat”, jak to wyczytałem ongiś albo u Ouoista, albo u Ks. prof. Rogowskiego. Wiem też o paru pielgrzymach, którym nic nie stało na przeszkodzie, by codziennie kontynuować „pompejankę”. Na promie, wczesnym rankiem, gdy już nie było gdzie, nawet…w okrętowej kawiarni…
W autobusie, zwłaszcza na długich przejazdach, ciągle coś dobrego się działo. Modliliśmy się, śpiewaliśmy, oplataliśmy się i wiązaliśmy codziennym różańcem jak alpiniści wiążą się liną. Czuliśmy się bezpieczni. Przecież drugi koniec tej liny trzymała Ona, Maryja. Codzienna koronka do Miłosierdzia Bożego pogłębiała naszą ufność: „Jezu, ufam Tobie”. Do tego jeszcze sługa Boży Ks. Dolindo ze swoim „Jezu, Ty się tym zajmij”.
Wiele nam opowiadał O. Mirosław. Na naszą pielgrzymkę przyleciał prosto z Neapolu i z wypiekami na twarzy relacjonował spotkanie z żyjącą jeszcze siostrzenicą Ks. Dolindo.
W „Kaplicy na kółkach” – tak nazywaliśmy nasz autobus – było jeszcze wiele rozważań, świadectw, ale i „wykładów” o Grecji, zwyczajach, sposobie życia, o greckiej duszy etc. A wszystko to za sprawą znakomitej pilotki i przewodniczki, Pani Krystyny! Opowiadała z pasją! Aż człowiek czasem był zły sam na siebie, że mu coś uciekło, albo się zdrzemnął nie wtedy i nie tam, gdzie trzeba.
My, przywykli do kościołów i sanktuariów w Polsce i najbliższej Europie, odczuwaliśmy ich brak na ziemi greckiej. Ale – jak napisałem wyżej – radziliśmy sobie.
Wielkim przeżyciem były dla nas tzw. stanowiska archeologiczne. Kiedy czuło się pod stopami prawie 4 tysiące lat, zatykało dech w piersiach. To nic, że z odkopanych kamieni nie dało się w całości zrekonstruować cudów architektonicznych ówczesnego świata. Wyobraźnia znakomicie uzupełniała braki. Ogrom, precyzja, misterność i kunszt przyprawiały o wytrzeszcz oczu.
Szczególnie głęboko poruszał aż do szpiku kości ateński Areopag. Zdawało się, że widać sylwetkę św. Pawła, że słychać jak opowiada o Bogu Prawdziwym, widać jak Go słuchają, ale … tylko do czasu. Gdy doszedł do zmartwychwstania Jezusa i zmartwychwstania naszego na końcu dziejów, rozległ się śmiech i grzecznościowe „posłuchamy Cię innym razem” …
Cokolwiek by nie powiedzieć, ogromny szacunek budziła myśl o ówczesnych poganach. Na ogół to słowo kojarzy się nam negatywnie, ale niesłusznie. Poganin to nie niewierzący, ateista. To wierzący na miarę aktualnej pojemności swego umysłu i swojej duszy. To ktoś, kto czuje, że świat to nie tylko to, co się widzi, dotyka i słyszy. Że istnieje Świat Inny, że istnieje jakiś KTOŚ, któremu warto poświęcić ołtarz na areopagu z tęsknym napisem: „Nieznanemu Bogu”. To taka „Czeszka”, która przyszła do mnie, gdy posługiwałem w Pradze i na pytanie, czy jest wierząca rozpłakała się i powiedziała: „musi coś być, to niemożliwe, żeby nic nie było.., ale na razie to cała moja wiara; otrzymałam ateistyczne wychowanie…”
Ówcześni poganie radzili sobie jak mogli i z atrybutów Boga robili sobie bogów nadając im imiona: Posejdon, Haron itd. Tak powstała skądinąd piękna, ale tylko mitologia.
Cuda starożytności i sprzed starożytności szokowały pięknem, ale i przyprawiały o głęboki smutek. Kto to wszystko robił? Głównie niewolnicy. Gdy się zamykało oczy słychać było ich płacz, tragedie, rozerwane rodziny, krzywdy, umieranie i często straszną śmierć. A możni ówczesnego świata się bawili i podpisywali cudze dzieła swoimi imionami. Warto o tym pamiętać stąpając po greckiej ziemi.
Ks. Romuald Brudnowski